Etykiety

czwartek, 4 lipca 2013

Pan Hardcorowy w Górach, czyli Bear Grylls "Pokonać Everest"


  Po wydaną przez wydawnictwo Pascal książkę Beara Gryllsa sięgnęłam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony zachęciły mnie do niej fragmenty czytane co noc w Pierwszym Programie Polskiego Radia, a z drugiej- no cóż, wiadomo jak jest,  czy to z filmami, czy z książkami, które są reklamowane jako dzieło 'kogoś znanego'. Bardzo często zdarza się, że trailer filmu, czy też czytane fragmenty książki zawierają w sobie wszystkie najlepsze momenty. Jednak postanowiłam zaryzykować i wymknęłam się ze swojego stanowiska pracy do pobliskiego Matrasa. I szczerze przyznam, że książka przerosła wszelkie moje oczekiwania. Beara miałam za szajbniętego gościa, hardcorowca, który pakuje się do środka okropnej puszczy, tylko po to, żeby się następnie z niej wydostać, a w międzyczasie urozmaica sobie wędrówkę potrawami z robali. Nic mu nie jest straszne, on jest panem sytuacji. Jednak, czytając jego książkę okazuje się, że to po prostu zwykły chłopak, no może cierpiący na lekkie ADHD. Mój podziw wzbudziła przede wszystkim jego wytrwałość i wola walki. Mimo poważnego urazu kręgosłupa dał radę podnieść się na nogi po wielomiesięcznej rehabilitacji i wymyślił sobie, że chciałby wejść na Everest. Ta książka to nie pełna pochwał opowieść o bohaterskim czynie wielkiego zdobywcy. Wręcz przeciwnie. Opowiada ona o zwykłym człowieku, który uwielbia zdobywać coraz to nowe miejsca, żyć pełnią życia. O człowieku, który nie raz musi walczyć ze złośliwym losem. Historia zdobywania góry to opis wielomiesięcznych przygotowań, męczącej i powolnej wędrówki, walki z trudnymi warunkami atmosferycznymi. Bear nie bawi się w delikatność, opowiada o zimnie, brudzie, chorobach, brązowym moczu i załatwianiu się za wystającym kawałkiem skały. Może do czytania przy obiedzie takie opisy nie pasują, ale to właśnie one stanowią wg mnie główną wartość tej książki. Sprawiają, że jest realistyczna i mamy wrażenie, że sami bierzemy udział w tej wyprawie. Bear nie dorabia sobie żadnej plakietki bohatera, nie raz złorzeczy na siebie, bo jak każdy człowiek, podejmuje również i te nie do końca trafne decyzje. Opowiada wprost o swoich lękach, miłości do żony (wprost rozbrajająca jest historia o tym, jak ją poznał;), zmęczeniu i hipnotyzującym przyciąganiu góry. A z każdą stroną mój szacunek do autora oraz innych ludzi, którzy zdobyli Everest wzrastał. Wielkim plusem tej książki jest fakt, że napisana jest prostym językiem (ale nie aż tak prostym, jak "Zmierzch", bez przesady;) i ani przez chwilę nie nudzi. Zdjęcia w niej zamieszczone są cudowne i co ważne, potęgują wrażenie, że czytelnik jest jednym z uczestników wyprawy. Są na nich zarówno zapierające dech w piersiach widoki, jak i poodmarżane stopy. Szkoda tylko, że ilość fotografii jest dość skromna. Ciężko mi było oderwać się od tej książki, a po zakończeniu jej miałam ochotę od razu zacząć czytać ją jeszcze raz. Na pewno nie raz jeszcze do niej wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz